Jeśli być już złą dziewczynką, to naprawdę złą

Nie jechałam specjalnie do Sinsaya, jednak widząc otwarte drzwi i tłumy, gromadzące się przed odsłoniętymi (wreszcie!) witrynami, rzuciłam się w jego kierunku. Bardzo liczyłam na to, że po drodze nikogo nie staranuję. 

Źródło: Sinsay

Z wrażenia zapomniałam o robieniu zdjęć, zresztą byłoby to niesamowicie trudnym zajęciem, bowiem to mnie prawie nie zadeptano, a każdy krok okazywał się walką o przetrwanie. Nie mogłabym nie wspomnieć o tłumach, które zapragnęły wyjść z Sinsaya z zakupem – kolejka była dłuższa niż sam sklep, a przepchnięcie się przez nią, by zobaczyć resztę asortymentu, graniczyło z cudem. W cuda nie wierzę, więc nawet nie pomyślałam, aby próbować, bo obawiałam się, iż mogłabym nie wyjść z tego starcia cało. 

Bałam się o swoje życie i zdrowie, dlatego uciekłam stamtąd jak najprędzej. (Właściwie to uciekłam, bo wystraszyłam się, że machina naprzeciwko której stoję, faktycznie robi zdjęcia, na których zdecydowanie wolałabym się nie załapać.) Jednak przecisnęłam się przez tłumy, gromadzące się przed wejściem, odkryłam w sobie duszę szafiarki, wykorzystałam umiejętności zdobyte na łowach w second handach i znalazłam się w niesamowitym gronie prześwietnie ubranych osób. Byłam spełniona, mogłam uciekać. „Wejdziesz – weszłaś” – usłyszała filmowa Zakupoholiczka. Wczoraj stwierdziłam, że ma to głębszy sens, bowiem z wyjściem były już dużo większe problemy. Sinsay po prostu nie chciał mnie wypuścić.

Jednym z sympatyczniejszych akcentów mojej wizyty w Sinsayu był moment, kiedy ktoś zapytał mnie, czy jestem blogerką, mówiąc, że mnie kojarzy. Jestem przekonana, że mnie z kimś pomylono, jednak było mi niesamowicie miło i do teraz uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Aha, na pytanie czy prowadzę bloga, odpowiedziałam oczywiście zgodnie z nieprawdą. Nieco podekscytowana, kiedy moje wewnętrzne ja skakało już z radości, odparłam, nie wiem czemu, że żadnego bloga nie mam. ; ))))

zdjęcia: http://www.ilovesinsay.com/